Translate

piątek, 2 października 2015

Rozdział 2

                                                                             2


Obudziłam się dość wcześnie, i jestem strasznie głodna, serio, właściwie to nigdy nie byłam aż tak głodna, więc poszłam na stołówkę po śniadanie. Gdy weszłam na salę poczułam doskonale mi znany zapach grzanek i naleśników. Stołówka była połączona z kuchnią przez okienko bez szyby z którego dostaje się posiłek. Sala ta była chyba największa w całym budynku, była pomalowana na żółto z małymi i z zakratowanymi oknami. W całym pokoju rozciągały się stoły z krzesłami, coś w stylu tych z Hogwartu. Po chwili namysłu sięgnęłam po niebieską plastikową tackę i podeszłam do okienka ''miła'' pani podała mi talerz z trzema naleśnikami polane sosem jagodowym i kubek herbaty z cytryną, kiedy miałam już iść do pokoju zauważyłam Spencer siedzącą samą przy stoliku, aż mi się jej szkoda zrobiło więc podeszłam do niej.
-Hej Spencer, czy mogę się przysiąść- wskazałam na miejsce obok niej.
-Izabell hej! Jasne siadaj.
-Słyszałam że nas wypuszczą do domu przed świętami.
-Tak wiem, w końcu się stąd wyrwiemy -Spojrzałam na jej śniadanie, wzięła sobie jajecznicę z tostami, natomiast do picia tylko wodę. Słyszałam że jest wegetarianką, czy coś takiego, kiedyś w sumie próbowałam wytrzymać bez mięsa lecz wytrzymałam tylko dzień, nie żebym była mięso maniaczką, po prostu mama przygotowała pieczonego kurczaka z ziemniakami- Hej Izzy! Słyszysz mnie!
-Tak, co, nie, zamyśliłam się.
-Zauważyłam.
-Więc...jakie było pytanie?
-Czy pójdziesz ze mną później do biblioteki?
-Tak, właściwie dlaczego nie?-Odpowiadałyśmy sobie pytaniem na pytanie.
-Świetnie więc widzimy się o 11-stej przy kolumnie, a teraz muszę już zmykać pa pa-chodziło jej o „Samotną Kolumnę”czyli jedyną kolumnę na korytarzu, wystarczyło tylko pięćdziesiąt kroków i jesteś w każdym pomieszczeniu WCH.
-Pa- Wstała zabrała a następnie odstawiła tackę na stoliku z brudnymi naczyniami i wyszła, uznałam że pójdę w jej ślady. Kiedy wróciłam do pokoju zauważyłam na zegarku że jest dopiero 7:00.
-Kurde...mam jeszcze 4 godziny-Często mówię sama do siebie, nie wiem czemu, po prostu tak mam. Postanowiłam się odświeżyć, więc wzięłam długi prysznic, umyłam zęby i założyłam jeansy, trampki, i fioletową bluzkę. To dziwnie zabrzmi ale uwielbiam ten psychiatryk, jest on dla tych bogatszych, czyli płatny ale przynajmniej mamy swoje własne pokoje z łazienkami, kino oraz saunę, więc to czyni go fajną placówką, wiesz taki hotel z którego nie można wyjść samemu. Spojrzałam na zegarek.
-Co! 7:20-Czemu czas tak wolno leci. Z irytacją spojrzałam w okno i przysięgam na moją nie żyjącą matkę że ktoś mnie obserwuje spod drzewa. Odsunęłam się i błyskawicznie zasłoniłam okno. Położyłam się na łóżku, serce biło mi jak szalone, zasnęłam.


                                                                          ***


Obudziła mnie pielęgniarka która przynosi mi antydepresanty.
-Dzień dobry, skarbie.
-Dzień dobry
-Masz tutaj tabletusie -Uwielbia ten wyraz, nie wiem dlaczego, choć raz miałam taką kumpelkę która cały czas mówiła ''serio'' z początku to strasznie irytowało, lecz później
się przyzwyczaiłam.
-Dziękuję -Wzięłam od niej różowe tabletusie i popiłam wodą. Uśmiechnęła się i wyszła. Spojrzałam na zegarek.
-11! Cholera! -Wstałam i czym szybciej pobiegłam do „Samotnej Kolumny”. Spencer już tam czekała. Nie lubi gdy ktoś się spóźnia.
-5 min spóźnienia.
-Wiem, przyszła pielęgniarka z tabletusiami -Boże jak mogłam powiedzieć ten głupi wyraz do niej.
-Tabletuse?
-Tabletki, mniejsza z tym chodźmy już.
-Okej
Tak szczerze to jestem tu pierwszy raz, nie bujam, jakoś mnie nie kręcą książki i nauka, nie żebym była jakimś nieukiem, mam dobre oceny, po prostu uważam że nie będę wykorzystywać każdej wolnej chwili na naukę jak Spencer. Biblioteka była całkiem ładna, mnóstwo regałów z małą ilością książek, dużo krzeseł i puf. Spencer podeszła do działu z literaturą powszechną. Poszłam za nią i usiadłam na jednej z puf stojącej obok regału.
-Więc szukasz czegoś konkretnego, czy po prostu ci się nudzi?
-Szukam czegoś ciekawego.
Wstałam i zaczęłam szperać pomiędzy regałami, same badziewia, spojrzałam na parapet, mój wzrok przykuła stara, otwarta w połowie, zakurzona księga, przeczytałam tytuł „White Common House” stwierdziłam że może być ciekawe, więc zaczęłam czytać :

1857, 27 października

Wybuch pożaru w wschodnim skrzydle budynku,
spowodował śmierć 95 pacjentów,
prawdopodobnie budynek podpalił jeden z
pacjentów objętych projektem X.

-Projekt X? -Podniosłam głowę i znowu pod drzewem stał tam ten ktoś...




=== 

Nowy rozdział! Mam nadzieję że się podoba.

Komentarze mile widziane.



2 komentarze: