Translate

niedziela, 6 grudnia 2015

Rozdział 10 cz.1


                                                                            10 cz.1

Obudziłam się w jakimś ciemnym miejscu. Ciężko oddychając wstałam z jak się później skapnęłam z mchu, rozejrzałam się dookoła lecz gęsta mgła utrudniała mi to. Było mi strasznie zimno, ponieważ na sobie miałam tylko cienką piżamę oraz miałam gołe stopy. Po chwili zrozumiałam że miejsce w którym się znajduję to las. Zaczęłam biec przed siebie, cały czas pytając się: Jak się tutaj znalazłam? Czy ktoś mnie porwał? Jak daleko jestem od domu?. Zatrzymałam się ciężko dysząc z przerażeniem.
-Czy mam nerkę?
Macałam się po brzuch w celu znalezienia cięcia lub szwów, na szczęście nic takiego nie znalazłam. Nie mogłam już biec więc po prostu szłam przed siebie licząc kroki które zrobiłam.
349, 350, 351...625. Po 626 krokach doszłam do cmentarza, był opuszczony ponieważ większość nagrobków była zniszczona oraz był strasznie zarośnięty. Nigdy nie lubiłam cmentarzy, zawsze źle mi się kojarzyły, lecz teraz uznałam że może to być nadzieja na odnalezienie jakiejkolwiek drogi.
Kiedy miałam już wejść coś mnie powstrzymało, jakaś dziwna siła, próbowałam się szarpać lecz na darmo, więc zaczęłam krzyczeć.
-Hej, cicho, to tylko ja, Izzy to ja Spencer.
Patrzyła na mnie błagalnie, widać było że na serio jej zależy z tą ciszą.
-Chcesz żebym była cicho? To powiedź bądź cicho a nie tamujesz mi drogę jakąś super-mocą – powiedziałam najciszej jak tylko potrafiłam. Spencer skinęła głową w lewą stronę na znak bym za nią poszła. Szłyśmy dość długo w nieznanym mi kierunku. Podczas drogi nie rozmawiałyśmy, a ja cały czas zastanawiałam się dlaczego musimy być aż tak cicho, lecz z moich rozmyśleń wybił mnie tajemniczy szelest , Spencer się zatrzymała więc ja również. Było tak cicho że słyszałam głośne i szybkie bicie mojego serca.
-Bu!
Podskoczyłam i cicho krzyknęłam, reakcja Spencer była podobna, tylko że jeszcze ona odwróciła
się i zaczęła wymawiać słowa zaklęcia.
-Pasm... - odwróciłam się, a Spencer w porę przerwała zaklęcie- Boże! Kol! Mogłam cię zabić!
-Przecież i tak już jestem martwy – Powiedział sarkastycznie – A przeszłyście 5 kilometrów ponieważ?
-Na spacer – Rzuciła Spencer.
-O 2 w nocy?
-Na spacer nigdy nie jest za późno.
-Ta, jasne.
-Właśnie Spencer – Wtrąciłam się – Dlaczego szłyśmy aż...yymm, ile to było?
-5 kilometrów – Powiedział Kol.
-Dokładnie, 5 kilometrów od cmentarza na jakieś pustkowie?
-Ponieważ na cmentarzach bywają złe duchy!
Już miałam coś powiedzieć, ale Kol był szybszy.
-Nie wcale to nie brzmiało jakbyś to wymyśliła na poczekaniu, wiedźmo.
-Sugerujesz że zmyślam?
-Przestańcie! Oboje!
Spojrzeli się na mnie oboje, aż mnie ciarki przeszły.
-Więc...Spencer może mi wyjaśnisz o co chodzi? - Zaczęłam spokojnie.
-Ona prowadzi cię do Poziomu X! - Wtrącił się Kol.
-Spence...czy to prawda?
-Tak będzie lepiej, dla nas wszystkich...


                                                                                ***

sobota, 21 listopada 2015

czwartek, 22 października 2015

!Ważne!

Ze względu na to że posty pojawiają się co drugi dzień mam lekkie zaległości w nauce, więc muszę zmniejszyć ilość wpisów w tygodniu do jednego. Będzie się pojawiał w każdy PONIEDZIAŁEK, i dzięki temu rozdziały będą o wiele dłuższe. Pozdrawiam.


wtorek, 20 października 2015

Rozdział 9


                                                                                     9

Zauważyłam że Kol jest moim aniołem stróżem, jest przy mnie zawsze gdy potrzebuje kogoś, tak jak w tej chwili, siedzi już chyba 20 min u mnie w pokoju stale mnie rozśmieszając. Przyznam się wam, tak na serio to z początku niezbyt go lubiłam, ale później okazał się być świetnym przyjacielem, serio, jeszcze nigdy nie miałam takiego przyjaciela jak Kol.
- Hej -pstryknął mi palcami przed twarzą- słuchasz?
-Tak.
-To co przed chwilą powiedziałem?
-Że twój przyjaciel ma domek nad plażą i jeździcie tam żeby surfować.
-Nie, mówiłem o tym jakieś pięć minut temu, a teraz pytałem się czy chcesz się napić herbaty?
-Okej -Wstał pierwszy i wyciągnął ręce by pomóc mi wstać, ale ponieważ jestem niezdarą to zahaczyłam butem o łóżko, gdyby Kol mnie nie złapał miałabym już stłuczony nos. Staliśmy teraz tak blisko siebie że czułam na sobie jego oddech i wtedy mnie pocałował, a ja ku mojemu zaskoczeniu odwzajemniłam pocałunek. Nie trwał zbyt długo, ponieważ w porę się ocknęłam.
-To jak z tą herbatą?
Otworzył drzwi i gestem zaprosił do wyjścia.
-Proszę bardzo.
-Dziękuję.
Wyszliśmy i udaliśmy się w kierunku stołówki.

                                                                                     ***

Tak jak myślałam była zatłoczona, zawsze jest, widać wszystkich tu ciągnie do jedzenia. Kol podszedł do okienka, a ja poszłam szukać miejsca, niestety nigdzie nie było pustego stolika więc to znaczy że musimy się przysiąść do kogoś, a ta opcja nie zbyt mi się podoba.
-Izzy – Doskonale znałam ten głos, to była Spencer- Chodź tutaj!
Podeszłam w jej kierunku, siedziała z jednooką Sussan.
-Siadaj z nami – Wskazała na miejsce.
-Jestem z Kolem.
-Zmieścimy się wszyscy.
-Okej -Pomachałam do Kola by mógł mnie znaleźć.
-Więc, byłam dzisiaj w bibliotece i znalazłam tam świetną książkę, w formie pamiętnika pisanego przez Tessę Smith.
-Spenc, bez urazy ale mnie nie ciekawią książki.
-To niech zaczną bo to jest pamiętnik jednej z niewielu którzy należeli do projektu x oraz przeżyli pożar.
-Jak to?Przecież nie udostępniają takich źródeł.
-Nie, po prostu nie masz przyjaciół w formie pani bibliotekarki, a teraz masz – podała mi skórzany pamiętnik – O i nie zniszcz go.
-Okej dzięki.
-Za co dziękujesz? - Przyszedł Kol z dwiema herbatami, cukrem i łyżeczkami.
-Nie nic – Wzięłam herbatę bez cukru i upiłam jak zawsze duży łyk, czego od razu pożałowałam, bo poparzyłam się w język.
-Więc wiecie na jakie studia idziecie? - Zapytała Sussan.
-Stanford University – Powiedział Kol.
-Harvard – Rzekła dumnie Spencer.
-Ja jeszcze nie wiem, a ty Sussan?
-Też nie wiem.
Gadaliśmy tak jeszcze dobrą godzinę, później wszyscy zaczęli się rozchodzić, więc pomyślałam że ja też już pójdę, lecz kiedy podchodziłam do drzwi Kol stanął mi na drodze.
-Nie masz przypadkiem ochoty na bilard?
-To tutaj jest bilard?
-Tak, więc? - Spojrzał błagalnie oczami.
-Okej.
-Świetnie! Tędy proszę.


                                                                                      ***

Do sali z bilardem przechodziło się przez bibliotekę, i tutaj sobie odpowiedziałam na pytanie dlaczego nie wiedziałam o bilardzie, bo nie czytam książek. Sala na moje szczęście była pusta.
-Od razu mówię że jestem w tym kiepska.
-Na pewno nie jest tak źle.
Kol poszedł do schowka po bile i kije do gry więc mam czas na rozejrzenie się, choć to była w sumie normalna sala, pomalowana na żółto z drewnianą podłogą i tyle, żadnego okna, tylko ogromna lampa nad stołem.
-Więc panie mają pierwszeństwo – Podał mi kij.
-Okej...więc.


-Źle trzymasz kij.
-Więc panie nauczycielu jak mam go trzymać?
-Więc najpierw zegnij łokcie i uformuj palce w mniej więcej coś takiego - Starałam się powtórzyć każdy jego ruch - i teraz jak najmocniej uderz w białą bilę.
-Okej - uderzyłam w bilę i kilka wpadło! - Jej!
I tak na przemian wbijaliśmy bile, no i muszę przyznać że Kol jest lepszy ode mnie, ale i tak miło spędziłam czas, serio. Po jakimś czasie Kol odprowadził mnie do pokoju, rozmawialiśmy przez całą drogę o bzdetach, gdy doszliśmy zbliżył się do mnie i pocałował, a ja odwzajemniłam pocałunek, był długi i namiętny, i muszę przyznać że marzyłam o nim. Nagle przypomniałam sobie o książce którą dała mi Spencer. Wyrwałam się z pocałunku.
-Coś się stało? - Zapytał.
-Zostawiłam książkę na stołówce.
-Masz jeszcze 5 minut za nim ją zamkną.
-Świetnie! - Pobiegłam w stronę stołówki zostawiając Kola samego. Po drodze oczywiście się poślizgnęłam i wpadłam na drzwi, jejciu jak to bolało. Na stołówce nikogo nie było, więc od razu udałam się w kierunku stolika przy którym siedzieliśmy, i na moje nieszczęście nie było tam książki.
-Szlak - Zaczęłam szukać jej po całym pokoju, lecz niestety na darmo. Zrezygnowana wróciłam do pokoju, byłam wściekła na siebie. Rzuciłam się na łóżko i poczułam że coś jest pod kołdrą. Wstałam i sprawdziłam co to jest.
-Pamiętnik? ale jak? - Wzięłam go do ręki i otworzyłam na pierwszej stronie. Z książki wyleciała mała kartka, podniosłam ją.

Co ty byś beze mnie zrobiła? Co nie Izzy?

                                                     Poziom X 




                                                         =======================

                                YeY nowy rozdział! Jejciu jest już ponad 600 wyświetleń! 

                                                             
                                                                Czytanie=Komentowanie


                                                              

sobota, 17 października 2015

Rozdział 8

                                                                      8

Dzięki Elijshy dowiedziałam się dość dużo a mianowicie: White Common House został założony 8 stycznia 1850 roku i o dziwo jest to też data odnalezienia jakiegoś chłopca wychowanego przez zwierzęta, serio, dobra dalej, założycielem był Thomas White od którego właściwie powstała część nazwy ośrodka, dalej, po pożarze budynek zamknięto na pięć lat, by odnowić budynek, o a teraz coś na temat „Poziomu X” więc powstał w 1856 roku dla tych „najbardziej potrzebujących pomocy” i to właśnie najprawdopodobniej z tego powodu wybuchł pożar. Mój piękny monolog przerwał Kol.
-Hej piękna.
-Hej.
-Ktoś przyjechał do ciebie, z bardzo daleka.
-Kto?
-Nie wiem, idziesz?
-Tak, skoro przyjechał z daleka to pewnie ma jakąś ważną sprawę- złapałam bluzę i razem poszliśmy w kierunku „sali wizyt”.


                                                                            ***

Jak się spodziewałam było tam mało ludzi, rzadko pojawiają się goście w zwykłe dni tygodnia, no chyba że masz urodziny bądź imieniny. Kol prowadził mnie w kierunku krzeseł obok okna, lubię to miejsce, za oknem
zawsze widać piękny zachód słońca, kiedyś chodziłam tu codziennie i patrzyłam, a teraz jakoś przestałam nawet nie wiem dlaczego przestałam, ale mniejsza z tym, na wskazanym miejscu siedziało jak się później przekonałam dwoje blondynów. Stanęłam jak wryta, gdyż po chwili zrozumiałam kto to jest, a mianowicie mój starszy brat.
-Scott!
-Izzy! Hej, jak się trzymasz?
-Jejciu, myślałam że wyjechałeś ze Stanów na dobre
-No co ty, serio tak pomyślałaś?
-Może.
-Izzy...-mruknął Kol.
-A właśnie to mój przyjaciel Kol, Kol to jest Scott, mój starszy brat.
-Hej.
-Cześć, a już tak a propos poznawania się, to jest moja dziewczyna Agata -Wskazał na piękną blondynkę.
-Hejka!- Powiedziała melodycznie.
-Hej -Odpowiedziałam z Kolem w tym samym momencie.
-Dziewczyna? -Zapytałam.
-Tak, poznałem ją jak byłem w Polsce, w jednym barze.
-Łał...to znaczy świetnie...gratulacje...mam nadzieję że ułoży się wam bardziej niż...no wiesz...mi i Deanowi

-Boże...zapomniałem...Izzy ja cię przepr -nie usłyszałam więcej, ponieważ wybiegłam z sali, chciałam być teraz sama i płakać. Wbiegłam do pokoju i zaczęłam płakać. 



=================

Bum! Kto wiedział że Izzy ma brata! Pisać czy się podobało.
Pozdrawiam.

czwartek, 15 października 2015

Rozdział 7

                                                                         7

Obudziły mnie krzyki ludzi, nie miałam pojęcia co się dzieje, w powietrzu unosił odór spalenizny, podbiegłam do okna i ujrzałam palący się budynek, ludzi biegających w różne strony, straż pożarną próbującą ugasić pożar. Po chwili do pokoju wszedł mój przyjaciel.
-Thomasie, cóż się stało?
-Ktoś podpalił wschodni budynek, moja droga Tesso.
-Matulu kochana! Czy ktoś się zranił?
-Na chwilę obecną nie znam odpowiedzi na to pytanie, a teraz musimy panienko uciekać.
-Chwileczkę, a inni pacjenci?
-Jonathan wraz z Alexandrem zajmują się nimi.
-Wspaniale.
Thomas sięgnął do kieszeni swojego płaszcza i wyciągnął z niego chusteczkę.
-Proszę Tesso, zakryj twarz tym.
-Dziękuje, Thomasie.
Pobiegliśmy w nieznanym mi kierunku, po chwili dotarliśmy do drzwi, po otwarciu ich ujrzałam chaos i panikę, ogień pochłonął cały wschodni budynek, mężczyźni biegali z wodą i próbowali ugasić pożar. W oddali ujrzałam iż ktoś biegnie w naszym kierunku, gdy był już przy nas zwrócił się do mojego przyjaciela.
-Thomasie zabierz stąd panienkę Smith do namiotu medycznego, tam się nią zajmą, a gdy już to uczynisz przybądź jak najszybciej.
-Oczywiście, panie Friedrichu.
Szliśmy szybkim krokiem przed budynek, a później około 294 kroków na zachód. W namiocie ujrzałam moją kuzynkę, więc od razu pobiegłam w jej kierunku.
-Eliza!Jesteś cała?
-Ach Tessa!Tak wszystko w porządku a jak z tobą?
-Również dobrze, kuzynko. Czy wiadomo coś na temat pożaru?
-Nie udzielają jeszcze informacji.
-Masz zaczerwienione oczy,Elizo ,kiedy ostatnio drzemałaś?
-Dwie noce temu.
-Matulu kochana!Tyś wyczerpana, kuzynko!Drzemnij sobie przy mnie.
-Dziękuję Tesso za troskę -Położyła się na rozłożonych na ziemi kocach, a następnie okryła kocem- Kuzyneczko ma droga opowiesz mi powieść.
-Oczywiście ma droga:

"Miłość, przyjacielu, 
To dym, co z parą westchnień się unosi; 
To żar, co w oku szczęśliwego płonie; 
Morze łez, w którym nieszczęśliwy tonie. 
Czymże jest więcej? Istnym amalgamem, 
Żółcią trawiącą i zbawczym balsamem."*


*William Szekspir "Romeo i Julia"